Odlecieli razem z Queen i Adamem Lambertem!
Freddie Mercury powrócił do fanów w łódzkiej Atlas Arenie. I to niemal dosłownie, ponieważ artysta pojawił się na kilka minut na ekranie. Wzbudziło to wielki aplauz publiczności, która przez większość wieczoru w całości śpiewała przeboje Queen z Adamem Lambertem. To był niezapomniany wieczór, pełen energicznej muzyki, świetnej publiczności i produkcji na najwyższym poziomie! Wszyscy odlecieliśmy w inny, piękny świat…
Choć Freddie Mercury nie żyje od niemal 26 lat, to jego duch ciągle był obecny podczas tego koncertu. Nic dziwnego, jest on twórcą większości przebojów Queen, a przez wiele lat był właściwie twarzą zespołu. Ale nie tylko dlatego czuło się obecność Freddiego. Przed rozpoczęciem kultowego utworu „Bicykle Race” fani Adama Lamberta zadzwonili dzwoneczkami rowerowymi. W tym celu wiele osób wcześniej zainstalowało sobie taki dźwięk w swoim telefonie. Było to nawiązanie do akcji koncertowej, jaką fani przygotowali podczas trasy Queen w latach 1978/79. Z kolei podczas trwania pięknej ballady „Love of My Life”, autorstwa Freddiego Mercurego, wzniesiono symboliczne światełka. Wreszcie pojawił się sam legendarny frontman Queen na ekranie ledowym! Ubrany w biały kombinezon rozśpiewany gwiazdor był niemal na wyciągnięcie ręki! Ten fragment koncertu okazał się niezwykle wzruszający nie tylko dla fanów, ale także dla samego Briana Maya, który „razem” z dawnym przyjacielem wykonał fragment tej pięknej ballady. Po zakończeniu ocierał łzy i kręcił głową, jakby nie dowierzał, że go już nie ma… W trakcie wieczoru zarówno fani, jak i sam Adam Lambert zgodzili się co do tego, że kochają Freddiego Mercurego. Wokalista nie krył także podziwu dla łódzkiej publiczności, stwierdzając w pewnym momencie, że śpiewanie to sport narodowy Polaków.
Czym byłby jednak koncert bez różnych elementów uatrakcyjniających show? Adam Lambert górował nad wszystkimi, wznosząc się na Franku – postaci, towarzyszącej zespołowi w trasie i na oficjalnych gadżetach. Zaraz potem wokalista po scenie jeździł na różowym rowerze i do tego śpiewał! Później jeszcze raz poszybował ponad głowami publiczności na ruchomej platformie. W jego ślady poszedł też Brian May, który podczas energicznej solówki uniósł się w przestworza dzięki gwiezdnej wizualizacji.
Nieśmiertelna muzyka Queen była jednak tego wieczoru na pierwszym miejscu. Fani powinni być zadowoleni, bowiem w Atlas Arenie zaprezentowane zostały największe przeboje, m.in.: „Another One Bites The Dust”, „Don’t Stop Me Now”, wspomniane „Bicykle Race”, „Somebody to Love”, „I Want To Break Free”, „Who Wants to Live Forerever” i na koniec chyba największe z największych hitów: „Radio GA GA”, „Bohemian Rhapsody”, „We Will Rock You” i „We Are The Champions”. Dwie ostatnie piosenki wybrzmiały na bis. Po tym deserze już na pożegnanie rozległo się kilkanaście taktów hymnu imperium brytyjskiego. I to już był koniec dwugodzinnego spotkania z Queen i Adamem Lambertem. Właśnie na tę muzykę czekali fani, którzy mieli okazję zobaczyć zespół po czwarty w Polsce. To wydarzenie było jednak wyjątkowe!
Nie tylko muzyka robiła wrażenie. Zespół z wokalistą prezentowali się na bardzo oryginalnej scenie w kształcie gitary Briana Maya, którą wraz ze swoim ojcem zaprojektował w 1960 roku. Wybieg liczył 30 metrów, lśnił czernią i gdzieniegdzie połyskiwał czerwienią. Całość ustawiana była już od wczesnych godzin rannych. Ten ekwipunek – scena wraz z elementami towarzyszącymi – przyjechał w 24 opisanych ciężarówkach. Wybieg, owalny ring, efekty świetlne z zamontowanymi ruchomymi lampami i szeregiem lustrzanych elementów, a na koniec rozsypanym konfetti wraz z nieprzemijającymi przebojami – to wszystko musiało zrobić piorunujący efekt. I zrobiło!
– Emocje jeszcze nie opadły, one będą się jeszcze długo unosić. (…) Sam koncert, jego dynamika, były tak skomponowane, że zespół po prostu nie biorą jeńców! Od początku trzymają, potem tylko lekko unoszą, potem jeszcze mocniej unoszą, następnie się spada i znowu jest unoszenie! I tak przez cały koncert aż do absolutnie fantastycznego bisu! Te emocje nie opadają i nie mają prawa opaść zbyt szybko po czymś takim! – mówiła tuż po koncercie Magdalena Fijałkowska z Polskiego Radia.
Dla wielu osób wieczór był powrotem do przeszłości, wspomnieniem najlepszych, muzycznych czasów!
– Wychowałem się na tym zespole. Raczej nic mnie nie zaskoczyło, bo znam twórczość Queen doskonale. Znam praktycznie wszystkie piosenki. Nie było wprawdzie Freddiego, ale koncert naprawdę, naprawdę był światowej klasy. Chłopaki nie schodzą poniżej pewnego poziomu, pomimo lat i wieku. Spodziewałem się, że nie będzie to tylko kilka świateł i że będzie coś niesamowitego! Było super, a momentami wręcz oszałamiająco! – powiedział Robert Ligiewicz, perskusista zespołu HEY
Na niezwykłe show i znakomite widowisko zwracało uwagę wiele osób.
– Kapitalny koncert, świetna oprawa, naprawdę byłem zaskoczony laserami i światłami. Fantastyczna forma Adama Lamberta, poza tym reszta muzyków w równie znakomitej formie. Były wszystkie przeboje, na które czekałem. Potańczyłem, pośpiewałem, było kapitalnie! Oby więcej takich koncertów – nie krył zadowolenia Jacek Jędrzejak, członek zespołu Big Cyc.