Potrzebuje więcej czasu, by jeszcze bardziej móc cieszyć się życiem i realizować swoje kolejne muzyczne plany. Polacy kojarzą mu się z dyscypliną i porządkiem, a jemu samemu po wyjściu na scenę, pomimo już 50-letniej kariery, nadal buzuje krew w żyłach! Julio Iglesias przed występem w Polsce odpowiada na kilka pytań.
Czy pamięta pan ten wyjątkowy moment, w którym zaczęła się rozwijać pana kariera?
Tak, pamiętam! To było bardzo dawno temu, w Hiszpanii, podczas jednego z festiwali i pamiętam, że byłem przeszczęśliwy, bo udało mi się wtedy zdobyć pierwsze miejsce. To było dla mnie jak cud! Nigdy nie przypuszczałem, że zostanę piosenkarzem, no bo przecież byłem piłkarzem! Broniłem bramki Realu Madryt, a także byłem studentem, a tu nagle, niespodziewanie stanąłem na scenie i wygrałem główną nagrodę! To było naprawdę wyjątkowe wydarzenie w moim życiu, które rozpoczęło dalsze zmagania z muzyką i ten pierwszy raz, kiedy byłem na scenie.
Jest pan bez wątpienia światowej klasy artystą. Co tak popularny i rozchwytywany muzyk robi w swoim wolnym czasie i czy w ogóle go posiada?
Nie, nie potrzebuje wolnego czasu. Cały wolny czas mam zawsze zagospodarowany. Jedyny wolny czas, którego potrzebuję, to ten przeznaczany na sen. Jestem tym, który ciągle musi dbać o wiele różnych rzeczy i sprawować nad nimi pieczę. Nie chodzi mi tu tylko o muzykę wykonywaną na scenie, ale o cały złożony proces, który musi zaistnieć, bym mógł koncertować. To tak, jakbym prowadził własny biznes i muszę przyznać, że czasem nie jest łatwo. Choć z drugiej strony – nie jest to jakoś bardzo skomplikowane, bo ja po prostu kocham swoje życie i uwielbiam wszystko to, co się w nim dzieje!
Czy może pan wskazać jeden, niespodziewany zwrot akcji podczas któregoś ze swoich koncertów? Mam na myśli nietypowe zachowanie fanów czy techniczne lub logistyczne przeszkody, które zapamięta pan na zawsze?
Wiesz… Tak naprawdę dzieje się to za każdym razem kiedy wchodzę na scenę i w każdej części świata. I to, co mogę szczerze przyznać, to… bycie na scenie jest dla mnie najtrudniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek robiłem! Krew wtedy płynie we mnie bardzo szybko, a scena w każdym zakątku kuli ziemskiej działa na mnie w ten sam sposób: za każdym razem, kiedy na niej staję – czuję się po prostu wyjątkowo. Każdorazowo czekam wiele godzin, by w końcu móc wejść na scenę i muszę przyznać, że koncert w Warszawie będzie dla mnie także szczególnym wydarzeniem.
Został pan rekordzistą zapisanym w księdze Guinnessa jako artysta, który nagrał największą ilość utworów w największej liczbie języków świata. Skąd pomysł na napisanie tak wielu utworów w tak rozmaitych, niespotykanych językach jak: chiński mandaryński, filipiński tagalog i indonezyjski bahasa?
Kiedy oglądasz filmy w ich językach narodowych, to fajnie jest usłyszeć również oryginalną piosenkę. To był czas, kiedy też poczułem, że warto poznać i zagłębić się w kulturę krajów, w których językach chciałem nagrać utwór. Mam tu na myśli piosenki śpiewane po angielsku, niemiecku, portugalsku czy japońsku, które już wcześniej wykonywałem wiele razy i wtedy stwierdziłem, że pora je też nagrać! To było coś, co uważam za bardzo ważne w moim życiu, ale także za wyzwanie – a ja przecież kocham wyzwania! Każdy je uwielbia!
Występował pan w duetach ze światowej sławy artystami, takimi jak Frank Sinatra, Stevie Wonder, Sting, Paul Anka i wieloma innymi. Który z tych duetów wspomina pan najlepiej i do którego z nich ma pan największy sentyment?
O nie, nie, nie! To są zbyt trudne pytania! Ale powiem szczerze, że kiedy śpiewałem z Frankiem Sinatrą, to był to dla mnie niesamowity przywilej. Kiedy występowałem z Williem Nellsonem, Stingiem, Steviem Wonderem czy nawet klasycznymi artystami takimi jak Andrea Bocelli, to była także wielka nauka – nauka od każdego z nich innych rzeczy, bo każdy z nich jest inny i każdy z nich miał coś czego, mógł mnie nauczyć.
No dobrze, to zrozumiałe, to naprawdę wielcy artyści… Namawiam jednak, żeby wskazać, do którego z tych artystów ma pan największy sentyment!
Jako pierwszego – wskazałem Franka Sinatrę i mam do niego wielki sentyment między innymi dlatego, że już go z nami niestety nie ma. Był też kiedyś taki czas w moim życiu, kiedy miałem aż przez 10 lat tego samego managera co Frank i właśnie wtedy śpiewaliśmy ze sobą, wiele razy. Teraz, po czasie muszę przyznać, że uwielbiam go, naprawdę uwielbiam Franka Sinatrę. Byłem także zachwycony jego wyjątkowym głosem i tym jak potrafił trafiać do ludzi i sposób, w który z nimi rozmawiał. Frank był naprawdę wspaniałym człowiekiem.
Który ze swoich utworów uważa pan za swój największy hit, a który jest najbliższy pana sercu?
O nie! Hahaha… To znów bardzo, ale to bardzo trudne pytanie! No cóż… Jestem „ojcem” naprawdę wielu piosenek i kiedy zapytasz ojca, o to, by wybrał swoje ulubione dziecko, to z pewnością wskaże wszystkie z nich na pierwszym miejscu. Jest to tak obłędnie trudne pytanie, że nawet nie próbuję na nie odpowiedzieć!
Przez 50 lat niepowstrzymanej kariery, wydał pan prawie 80 albumów na całym świecie! Czy muzyka, którą pan prezentował i wydawał na początku swojej kariery zmieniła się na przestrzeni lat?
Byłem bardzo młody, kiedy zacząłem śpiewać i występować na scenie. W muzyce na przestrzeni lat zmieniało się wszystko: teksty, melodie… Zmian zaszło naprawdę wiele, ale nie takie, które miałyby miejsce w mojej muzyce. Zmiany w moich piosenkach nie miały miejsca, tak samo jak we mnie – we mnie nic się nie zmieniło. Stąd teraz, gdyby mnie ktoś zapytał, dlaczego ja nie śpiewam reggae czy nawet rock'n'rolla, to powiedziałbym, że po prostu nie mogę i nie chcę.
Za nieco ponad miesiąc przyjeżdża pan na koncert do Polski! Czy może pan uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić, co czeka polską publiczność? Jakie utwory usłyszymy?
Będę występował w Polsce, gdzie żyją ludzie z ultra silnymi osobowościami. I tak samo w Polsce, tak jak w Holandii w Niemczech czy nawet w Chinach, będę śpiewał piosenki i utworzę taką playlistę, którą właśnie lokalni odbiorcy chcą usłyszeć. Każdorazowo dobieram repertuar do publiczności i tak też zrobię tym razem. Mam taką możliwość, wiem czego Polacy oczekują i zamierzam ją wykorzystać! Nie chcę śpiewać utworów, których akurat tutaj – w Polsce – nikt nie będzie znał.
Był pan w Polsce trzy lata temu w 2016 roku. Co najbardziej kojarzy się panu z naszym krajem?
Kojarzę Polskę z bardzo, ale to bardzo czystym krajem! Kojarzę też z niesamowicie zdyscyplinowanymi ludźmi i dobrymi zmianami na drogach. Wiele występuję, więc mam w głowie wykreowany obraz przeróżnych krajów. Pamiętam też Polskę sprzed wielu lat. Pamiętam też, że to był kraj, który cierpiał przez długi czas – mam tu na myśli wojny światowe. Dziś warto pogratulować Polakom za to, że mimo tego co przeszli wiek temu, wyszli z tego obronną ręką, stając się jeszcze silniejszym narodem. Gratuluję nie tylko za to, jakim teraz Polska jest narodem, ale też za to, jak dzielnie walczyła i jaką odwagą cechowała się przez pokolenia.
Otrzymał pan na początku tego roku nagrodę Grammy za całokształt twórczości. Jakie to uczucie dostać wyróżnienie tak wielkiego kalibru? Do niewielu artystów ona trafia.
Otrzymanie nagrody za całokształt twórczości jest czymś, co naprawdę zadziwia i zaskakuje. Tym bardziej, że europejscy artyści nie otrzymują takiej klasy nagród. Jestem bardzo dumny i bardzo podekscytowany, że ona trafiła właśnie do mnie.
Co sam Julio Iglesias życzyłby sobie na swój jubileusz 50-lecia twórczości scenicznej?
Czasu, czasu, czasu i jeszcze raz czasu. Życzę sobie po prostu więcej czasu, bo jestem już stary!
Rozmawiała Monika Kamzol
Wyjątkowo romantycznego Julio Iglesiasa będzie można zobaczyć w stolicy z okazji 50. rocznicy scenicznej działalności artysty. Koncert zaplanowano na 18 czerwca w COS Torwar w Warszawie. Bilety do nabycia za pośrednictwem strony www.prestigemjm.com. Organizatorem koncertu jest agencja Prestige MJM.