Marcin Wyrostek: Wzięcie udziału w programie to nie wszystko

16 lipca 2019

Za ojca sukcesu Il Divo uważa się Simona Cowella – amerykańskiego producenta telewizyjnego i jurora w programach: „Pop Idol”, „American Idol”, „Britain's Got Talent”, „Amerika's Got Talent” oraz w brytyjskim i amerykańskim "X-Factor”. Piero Barone, Ignazio Boschetto i Gianluca Ginoble w 2009 roku spotkali się w telewizyjnym programie talent show, w którym każdy z nich śpiewał osobno. Po konkursie zdecydowali się na stałą współpracę. Dziś tworzą znakomity zespół Il Volo. 

 

W tym samym, 2009 roku polski akordeonista Marcin Wyrostek wygrał drugą edycję programu „Mam talent”. Czy program typu reality show może stać się furtką do kariery? Czego potrzeba, by wykorzystać swoją szansę? I czy połączenie muzyki klasycznej z rozrywkową to recepta na sukces?

 

Rozmowa z Marcinem Wyrostkiem

 

Kiedy w twoim życiu pojawił się akordeon?

W dzieciństwie. Sprawcą tego był mój tata. On chciał grać na akordeonie. Mój dziadek sprzedał krowę, kupił tacie akordeon… To były jednak warunki bardziej amatorskie. Dlatego tata za punkt honoru postawił sobie, że mnie umożliwi profesjonalną edukację w tym zakresie. Kiedy się urodziłem, miałem dwa dni, tata podobno spojrzał na moje ręce i powiedział: „będzie akordeonista” (śmiech). Czyli akordeon pojawił się w moim życiu od drugiego dnia życia, a w praktyce od 5-6 roku życia. Ćwiczyłem w domu, zanim jeszcze rozpocząłem szkołę muzyczną.

 

Szkoła była tym momentem, kiedy uzmysłowiłeś sobie, że chcesz zawodowo związać się z akordeonem?

Pierwsze kilka klas były bardziej badawcze. Potem spotkałem nauczyciela z Białorusi, Wiktora Oleszkiewicza i to z nim zacząłem jeździć na konkursy. Na początku regionalne, potem ogólnopolskie, aż w końcu i międzynarodowe. Zdobywałem różne miejsca na konkursach, zarówno w kraju jak i poza Polską. Z czasem poznałem ludzi z Akademii Muzycznej w Katowicach, przyjechałem w końcu do Katowic na studia, zacząłem koncertować i rozwijać się w różnych projektach.

 

Przeskok ze sceny amatorskiej na zawodową, w twoim przypadku, nastąpił chyba dość płynnie?

Zależy, gdzie ustawimy granicę. Jak byłem dzieciakiem, to grałem na różnych chałturkach. Ale z nauczycielem z Białorusi miałem też taki okres, że graliśmy po 3-4 koncerty w tygodniu. W domach kultury, instytucjach, hotelach, a nawet szpitalach i domach starców. Duży przeskok zaliczyłem po programie „Mam talent”.

 

To był skok na głęboką wodę?

Nagle pojawiły się zupełnie inne warunki techniczne koncertów. Nagłośnienie, realizatorzy… Od tego czasu działam bardziej profesjonalnie, chociaż wcześniej też się już o to ocierałem. Płytę nagraliśmy już wcześniej, graliśmy koncerty gdzieś na Słowacji. Wszystko powoli się rozwijało, ale od 2009 roku nabrało ogromnego tempa. Poza tym dzięki programowi „Mam talent” kupiłem instrument, o jakim naprawdę marzyłem. Analogicznie, jak wsiadasz w lepszy bolid, to od razu masz lepsze wyniki na torze (śmiech).

 

 

Czy udział w programach typu reality show, takich jak „Mam talent”, zawsze są furtką do kariery? Czy trzeba posiadać określone cechy charakteru, żeby ten sukces wycisnąć do ostatniej kropelki? Zespół Il Volo też brał udział w muzycznym talent show, nie wygrał, a mimo to wykorzystał swoją wielką szansę na międzynarodową karierę.

Wzięcie udziału w takim programie jest na pewno szansą, aby pokazać się szerszemu gronu odbiorców. Ale bardzo ważne jest to, aby po programie poprowadzić to wszystko dalej. I przykładem na taką karierę jest m.in. zespół Il Volo. Widzimy, że wiele osób się pojawia i za chwilę znika. Kiedy ja brałem udział w programie „Mam talent”, to był dla mnie idealny czas. Gdybym dostał taką możliwość pięć lat wcześniej, to nie wiem, czy mądrze bym ją wykorzystał. Zebrało się kilka czynników. Przede wszystkim pewien upór, bo miałem już za sobą 10-15 lat takiego ogrania, zdobywania kolejnych szczebelków. Cały czas mocno pracowałem. I wchodziłem do programu „Mam talent” już z pewnym doświadczeniem. Byłem też już trochę zahartowany życiowo, nie czekałem na jakąś mannę z nieba. A wygrana w „Mam talent” była już totalną abstrakcją. Wiedziałem jednak, że nie mogę tej szansy zmarnować. Pojawiły się fajne propozycje koncertowe, teraz też mam sztab ludzi, którzy dla mnie pracują. Jestem taką trochę samowystarczalną instytucją. Produkujemy płyty, trasy koncertowe… działamy niezależnie.

 

Zespoły Il Divo oraz Il Volo, podobnie jak ty, postawiły na bardziej wymagający gatunek muzyczny, który łączony jest z szeroko rozumianą rozrywką. Ich kariera potoczyła się też bajkowo.

Moim zdaniem najważniejszy jest przekaz. Jeżeli jest nić porozumienia, metafizyki, pewnej magii wytworzonej między artystą a odbiorcą, to mamy do czynienia ze strzałem w dziesiątkę.

 

Popularność takich zespołów jak Il Divo czy Il Volo pokazuje, że jest zapotrzebowanie na przełamywanie muzycznych stereotypów. By w bardziej przystępny sposób zarażać muzyką klasyczną i zdobywać nowych odbiorców.

Jak najbardziej! Bardzo zaangażowanych melomanów, którzy naprawdę mają pojęcie o tej muzyce, wcale nie jest tak dużo. Ludzie niestety często zarzucani są bardzo prostą muzyką. Ale jest też jest w nich potrzeba innych emocji. Zespoły Il Divo oraz Il Volo biorąc na warsztat taką twórczość, przekazują te emocje w sposób bardzo zrozumiały dla każdego. Potrafią umiejętnie zaciekawić. Ile jest osób, które po ich koncercie po raz pierwszy pojawiły się w filharmonii? Jestem bardzo za taką interpretacją, wprowadzaniem czegoś innego, swojego.